Prawa kobiet, ale…

Oczywiście, że szanuję kobiety i ich prawa, ale powinniśmy też pamiętać o [wstaw randomowo ulubioną abstrakcyjną ideę], które są conajmniej równie ważne, więc nie możemy forsować rozwiązania korzystnego dla kobiet wbrew tej sprawie.

Ponieważ niedawno przeczytałam tę historię i nie mogę się otrząsnąć z grozy. Dla tych, którzy nie czytają po angielsku streszczenie artykułu: w 2002 w szkole dla dziewcząt wybuchł pożar. 15 dziewcząt zmarło, ponad 50 doznało obrażeń. Mutaween (czyli religijna policja obyczajowa) nie pozwoliła dziewczętom uciekać z budynku, ponieważ nie były ubrane odpowiednio do wyjścia w miejsce publiczne (tzn. okryte od stóp do głów). Personel zaganiał je do płonącej szkoły i odpychał cywilnych ratowników, bo niemoralne byłoby, żeby obcy, niespokrewnieni mężczyźni dotykali skóry młodych dziewcząt.

Przepraszam, ale potrzebuję chwili przerwy.

Pisałam już wcześniej o tym, jak komplikuje dyskusję, gdy mieszają się porządki normatywne i opisowe, gdy zderza się z jednej strony argumentacja oparta na konkrecie z argumentacją wywiedzioną z abstrakcji. Horror z Mekki jest wymowną ilustracją, że priorytet nawet najpiękniej brzmiącej idei nad konkretami, takimi jak życie i zdrowie konretnych, realnych dziewcząt nie przynosi dobrych rezultatów. Dziewczyny zginęły, by nie wodzić na pokuszenie ratowników.

Rok temu inna dziewczynka niemal zginęła, żeby nie gorszyć swoich rówieśników i nie szczuć ich do złego. Jej zbrodniczo zły przykład polegał na chodzeniu do szkoły i chęci uczenia się jak najdłużej.

W tym roku dostała nagrodę imienia Sacharowa za działalność na rzecz praw człowieka.

Chwilę później strażnicy moralności kobiet obiecali, że znów postarają się ją zabić, bo szarga przyzwoitość i ideały islamu żyjąc i chcąc się uczyć w szkole.

Zarzuty o przejście na stronę zła i ciemności życia laickiego i zwalczania islamu brzmią wątło, gdy się czyta, jak Malala wygłosiła swoje przemówienie na forum ONZ:

Bismi Allah ar-Rahman ar-Rahim, w imię Boga miłosiernego, litościwego – zaczyna drobna brunetka w różowym stroju. Na początek chcę podziękować Bogu i wszystkim, którzy modlili się za moje wyzdrowienie. Nie mogę uwierzyć, ile dostałam miłości z całego świata.
 
 
Ubrana w strój zasłaniający jej ciało i włosy, zaczynająca przemówienie w ONZ od inwokacji do Allaha wydaje się być wspaniałą ambasadorką islamu, czyż nie? Z punktu widzenia fanatycznych wyznawców szariackiej wersji gender zasługuje na śmierć, ponieważ nie dała się zamknąć w domu i pisała o potrzebie edukacji, domagając się, by wbrew zakazom mułłów utrzymano przy życiu szkoły dla dziewcząt. (Zwróćcie uwagę – już nawet nie koedukacyjne placówki, ale choćby segregowane z przyczyn religijnych szkoły!) Jej rewolucyjne i wywrotowe przemówienie zawiera takie oburzające tezy:
 
– Mamy tego dość. Kobiety i dzieci cierpią na całym świecie. W Indiach dzieci są ofiarami przymusowej pracy. W Nigerii niszczone są szkoły. W Afganistanie przez dekady rządzili ekstremiści. Dlatego wzywamy dzisiaj światowych przywódców: zmieńcie politykę, zapewnijcie nam spokój, niech prawa kobiet i dzieci wreszcie będą przestrzegane.- Chcemy szkoły, chcemy prawa do nauki dla każdego dziecka. Bo jedno dziecko, jedna książka i jeden długopis, mogą zmienić przyszłość świata.

 

Malala staje się, świadomie lub nie, rzeczniczką feminizmu, wołając o prawo do wyboru i uszanowanie wyborów poczynionych przez kobiety. Ona wybrała bycie wierzącą muzułmanką i bycie wykształconą. Władze jej kraju odmawiają jej tego prawa do tego wyboru: ma być muzułmanką lub umrzeć. Bycie muzułmanką w ich rozumieniu nie wymaga umiejętności czytania ani liczenia, nie wymaga znajomości geografii ani fizyki, nie musi obejmować rozumienia historii ani chemii. Ich – władz religijnych – rozumienie istoty bycia muzułmańską kobietą jest jedynie słuszne i wyczerpuje spektrum dostępnych ścieżek życiowych dla kobiet pod ich panowaniem. Te, które wychylą się choćby z prośbą o pozwolenie na chodzenie po ulicach w zwykłym, wygodnym ubraniu lub z postulatem czytania podręczników i zdobywania wiedzy są zastraszane i zapędzane kolbami do domów. Lub rozstrzeliwane. Ich upokorzenie, ból i okaleczenie to konsekwencje, jakie ponoszą za żądanie prawa do wyboru swojego życia.

 
Za to samo prawo, o które upominamy się również w Polsce.
 
W dyskusjach o feminizmie bardzo nie lubię argumentu, że my kobiety na Zachodzie mamy już wszystko i walczymy o wyimaginowane fanaberie – końcówki gramatyczne lub możliwość wyboru w kwestii macierzyństwa. Że prawdziwe problemy kobiet są gdzie indziej. Otóż i tak i nie. Istota problemu jest ta sama: władza – państwowa lub religijna, która odbiera kobietom wolność i prawo do decyzji o własnym losie, mówiąc, że istnieją jakieś wyższe, abstrakcyjne racje, przed którymi żądania kobiet (czy dotyczą one zuchwale prawa do czytania, czy noszenia wybranych strojów, czy niezachodzenia w ciążę gdy tego nie chcą) muszą się bezwzględnie ugiąć. Różnice polegają na sankcjach – w krajach zachodu do piętnastoletnich uczennic władza nie strzela. Polska władza religijna natomiast marzy o takich prerogatywach, jakimi dysponują mułłowie i imamowie –
 
To feministyczny beton, na który kwas solny nie pomoże. 
 
(Żeby nie było, to autentyczny cytat z polskiego biskupa. W komciach można zgadywać, z którego.)
Polska władza (teoretycznie) świecka potrafiła już dawno ustalić i ogłosić, że dla niej istotniejsze są kwestie idei i abstrakcji od jakichkolwiek realnych wydarzeń. Ktoś, kto uznaje prymat abstrakcyjnych koncepcji nad realnym dobrostanem konkretnych, żywych ludzi, stawia się w bardzo niebezpiecznym miejscu. Gdy ideologiczna słuszność i wierność idei przesłania mu żywego człowieka, jego życie, jego ból, jego zdrowie lub potrzeby, gdy czuje, że rozwiązanie konfliktu między ideą a konkretem polegać może wyłącznie na uciśnieniu i upokorzeniu bliźniego – staje po tej samej stronie, po której stali strażnicy szariatu zapędzający przestraszone uczennice do ognia. Czy jest to stos całopalny z niestosownie ubranych dziewczynek, czy umieranie kobiety, której odmówiono aborcji mimo wskazań medycznych; czy jest to Polska, Irlandia czy Arabia Saudyjska – fanatycy żądają ofiar z kobiet w imię swojej ideologii. Dlatego oburzam się, gdy ktoś uzasadniając żądanie całkowitego zakazu aborcji, mówi, że owszem, żal mu kobiet i rozumie, że może być im trudno, ale istnieją wyższe racje. Wolałabym żyć w kraju, w świecie, w którym kobiet nie trzeba żałować, a nie ma wyższej racji niż prawa człowieka – do ochrony, do zdrowia, do wyboru.
 
 
 
Zwolennikom uszanowania różnic kulturowych, których nie rozumiemy, ale które musimy respektować (zadziwiające, jak chętni jesteśmy do respektowania czyichś praw do represjonowania słabszych) polecam anglojęzyczny blog kalibrujący. Dla tych, którzy lekceważą wołania o prawa kobiet w świecie muzułmańskim, zbywając je wyniosłym one są zadowolone, lektura ta powinna dać szczególnie wiele do myślenia.