Opozycje i sensacje

Dziś będzie krótko i nudno. Będą też brzydkie wyrazy, takie jak Gowin, błędy logiczne, erystyka i pieprzenie w mediach (i nie chodzi niestety o ekscytujące filmiki w płatnych serwisach).

No to lecimy, najpierw odhaczamy pozycję pierwszą:

Miliony młodych kobiet w Polsce dzisiaj boją się urodzić dziecko, bo wiedzą, że albo stracą pracę, albo będą miały kłopot z powrotem na rynek pracy. To jest zadanie dla polityków, a nie jakieś pseudoproblemy w rodzaju legalizacji paramałżeństw homoseksualnych.

Powiedział Jarosław Gowin, minister sprawiedliwości, polityk Platformy Obywatelskiej.

Co my tu mamy? Mamy otóż dorodny przykład tzw. fałszywej opozycji, czyli przeciwstawienie istotnego problemu (rynek pracy wrogi kobietom w wieku rozrodczym) problemowi rzekomo błahemu (legalizacja związków LGBT), którego to błahego problemu rozwiązywanie ma rzekomo utrudniać lub uniemożliwiać rozwiązanie problemu prawdziwego. Chwila namysłu pozwoli jednak uważnemu czytelnikowi klepnąć się w czoło ze zdumieniem i wykrzyknąć: – hola, hola, panie ministrze, a co ma piernik do wiatraka? W jaki sposób legalizacja małżeństw jednopłciowych rzutuje na postawy pracodawców wobec kobiety w ciąży? Jak zmienia dostępność żłobków, lekarzy pediatrów, jak wpływa na nadgodziny dla młodych matek lub gorliwość ojców w braniu zwolnień lekarskich na chore dziecko, by matka nie kumulowała nieobecności w swojej pracy?

Mamy tu do czynienia z kolejną inkarnacją starożytnej maksymy divide et impera, obecnie w wersji: poszczujmy na siebie dwie grupy mające we współczesnej Polsce przegwizdane (dodatkowe punkty dla tych, którzy zauważą, że obie te grupy mają prawo mieć grube pretensje wobec PO, która w kampanii wyborczej obiecywała różne rzeczy zarówno w sprawie sytuacji kobiet jak i kwestii praw osób LGBT). Chwila, w której obie grupy rzucą się na siebie zamiast na polityków mających w nosie realizację własnych obietnic wyborczych, będzie doskonałym powodem do wzniesienia kieliszka szampana przez radę starszych w każdej partii mającej na sztandarach jakieś hasła o społeczeństwie, obywatelach etc ozdobniki. Ponieważ pan minister nie dość, że kobiety faktycznie zatroskane o swoje życie zawodowe po urodzeniu dziecka szpetnie napuszcza na gejów i lesbijki dobijających się o prawa do funkcjonowania w związkach, nie dość, że obrzydliwie wartościuje dramaty społeczne (matki są ważne, potrzebne i godne naszej uwagi, geje i lesbijki to margines wymyślający problemy i ogólnie, mitomani i wariaci); to przede wszystkim w ogóle nie deklaruje, że się czymkolwiek zamierza zająć – ani jako on sam, ani jako członek rządu i partii u steru władz. Po prostu tak sobie, dla podtrzymania rozmowy rzucił granatem w kompostownik i z kieliszkiem wina mszalnego będzie kontemplować efekty w otoczeniu.

Obserwacja, że polityka sprawowana w mediach a nie w sejmie czy gabinetach rządu zmienia się w turniej ersytycznych popisów nie jest ani świeża ani odkrywcza. Telewizornie polują nie na pracowitych posłów, lecz na złotoustych (Niesiołowski, Cymański, Palikot, nieboszczyk Lepper, niekiedy Miller – to nazwiska obiecujące, że w trzydziestosekundowym cytacie będzie mięso, obelga, żart lub idiotyzm, który obleci kilka stacji i gazet, podniesie cytowalność i klikalność przy zerowym wysiłku redakcji, bo to ani komentarza merytorycznego nie wymaga, ani danych). To, że politycy dotąd trzymający się swojej specjalności obecnie wychodzą przed szereg mikrofonów, by wygłosić swoją tombakową myśl, zawdzięczamy temu, czemu i inne majtki Dody na jedynkach gazet i serwisów. Śmieszyć może, że taki poważny we własnym mniemaniu Gowin też w to wpada z pluskiem: wygłasza seryjne głupoty i cieszy się, że album z wycinkami prasowymi z dnia na dzień grubszy.

Obawiam się, że z tego właśnie powodu pan minister teraz strasznie głupio się tłumaczy przed premierem, że wcale nie naplótł idiotyzmów, tylko mu dziennikarze przekręcili i wyrwali z kontekstu. Opowiedział skandaliczne rzeczy bez pokrycia, oskarżył Niemców o eksperymenty na homunculusach, wymyślił nieistniejący handel zarodkami i inne nośne medialnie bajędy a teraz udaje, że nie on i w ogóle to media są brzydkie i się czepiają. Trudno jest, panie ministrze, udawać lorda z monoklem, gdy się najpierw popisywało bon motami wątpliwej świeżości i wstrząsało ogłaszaniem zbrodni widzianych oczyma duszy. Albo gorączka na widok mikrofonu, ekscytacja i sensacja, albo powaga urzędu, jedno z dwojga. Albo szczucie ludzi na siebie, ogłaszanie ex cathedra kto jest w Polsce ważny i godny zajęcia się jego dramatami, a kto pajac i niewart uwagi pseudoproblem – albo bycie ministrem sprawiedliwości. To słowo coś znaczy, panie ministrze, i niech pan nie mówi, że je wyrwałam z kontekstu.

(Edycja tekstu – wyłapana przez Nameste frojdówka, dziękuję za zwrócenie uwagi)

9 thoughts on “Opozycje i sensacje

  1. #Gowin
    Rzeczywiście słowo niecenzuralne, blog powinien być oznaczony jako 18+, donos do WordPressa już poszedł.

    „oskarżył Niemców o eksperymenty na homunculusach, wymyślił nieistniejący handel zarodkami”

    Tak gwoli ścisłości, to trochę racji miał, wprawdzie jego wypowiedź oscyluje w okolicach tzw. prawdy 3 typu, ale trochę tej 2-go też tam jest.

    – Niemcy nie eksperymentują na homunculusach, bo w naszej realnej rzeczywistości żadnego jeszcze nikomu się stworzyć nie udało. Ale prowadzą eksperymenty na komórkach macierzystych, które rzeczywiście muszą kupować za granicą. Trochę jest w tym hipokryzji (bo nie czarujmy się, gdy kupują je w takich Chinach czy nawet Polsze, to jasne jest, że robią to dlatego, że tam czy tu nikt nie zadaje pytań).

    – Nie kupują jednak embrionów i nie ma prawa które chroniłoby w Niemczech niemieckie embriony, a zezwalałoby na eksperymenty na embrionach nie-aryjskich, w każdym razie nie ma go od końca drugiej wojny światowej, więc wiadomo doskonale, do czego pan minister z niecenzuralnym nazwiskiem starał się usilnie nawiązać. Tyle, że naukowiec, którego widmo próbował wywołać, zdaje się zmarł w Argentynie, więc na pewno polskich embrionów nie kupuje.

    – Nie zmienia to faktu, że embriony w Polsze można kupić. Nie wiem czy „można” w sensie „jest to wykonalne, mam sprzedawcę”, tylko w sensie „jest to całkowicie dozwolone”, więc nawet jeśli w rzeczonym dewarze spoczywały miliony wrzeszczących embrionów, które potem, niczym dzieci brytyjskiego katolika zostały sprzedane na eksperymenty medyczne, to nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało, większe przestępstwo popełnił pan właściciel prywatnej kliniki wyłudzania świadczeń z NFZ — zbrodnię Zawracania D*y Policji.

    – Oczywiście w tym momencie warto zadać pytanie, komu Polska zawdzięcza to, że jeszcze nie ma ratyfikowanej konwencji bioetycznej, wskutek czego nerka zmarłego człowieka ma lepszą ochronę niż embrion żywego (o ile oczywiście nie znajduje się w macicy, te ostatnie są chronione i prowadzi się starania, by były chronione jeszcze bardziej, w miarę możliwości łącznie z penalizacją poronień naturalnych)? Nie odpowiem na to pytanie, gdyż znów pada pewne niecenzuralne nazwisko.

  2. przepraszam, ale nie: niemiecka komisja bioetyczna wydająca zgody na badania nad komórkami macierzystymi i zarodkami wydała do tej pory 75 takich zgód i żadna z nich nie dotyczy Polski.
    Zatem z pewnością nie zachodzi handel embrionami w celach naukowych pomiędzy Polską i Niemcami. Jeśli Minister Sprawiedliwości ma inne informacje to powinien je udostępnić, ponieważ mamy wówczas do czynienia ze złamaniem prawa lokalnego (niemieckiego) oraz europejskiego (wynikającego ze złamania jednego z artykułów dyrektywy 23/2004/WE).
    Druga kwestia to handel embrionami w Polsce. Znów się nie zgodzę: ludzkie embriony w Polsce można adoptować w ramach opłaconego procesu transferu zarodków, natomiast nie można ich kupić. Zdaję sobie sprawę, iż różnica może się wydawać subtelna, jest jednak znacząca.

  3. @a
    Wiem o tym, że nie można „ot tak sobie” kupować komórek macierzystych, tak sobie trolluję. Problem w tym, że Polska nie ratyfikowała konwencji bioetycznej, polskie prawo w tej dziedzinie też ma swoje niedostatki. Jest to zasługa między innymi tego pana ministra, co teraz straszy doktorem Mengele.
    Ty znasz „rynek usług”, mówisz że jest tak i wierzę ci, z resztą powiedzmy sobie szczerze, raczej wątpiłom by rzeczywiście dochodziło tu do jakiegoś handlu, a całą historię ze znalezieniem pustego dewara traktuję jak opowieści bliskiego ideologicznie panu ministrowi pana Ziobro, dla którego brak dowodu był najlepszym dowodem. Jednak prawo mimo wszystko handlu embrionami nie reguluje, co między innymi pozwala panom Gowinom wygłaszać takie tezy, zwłaszcza że jak wiadomo, Polak potrafi, a rząd z założenia nie wierzy obywatelom. Zastanawiam się, czy brak ustawy bioetycznej nie jest między innymi po to, by teraz móc sobie atakować IVF do woli?

  4. brak ustawy bioetycznej/ratyfikowanej Konwencji/implementowanej dyrektywy/można jeszcze parę rozwiązań wstawić, jest w zasadzie tak pojemną przestrzenią do nadużyć i zysków, że można by napisać z pięciu Dukajów rozważając możliwe „grupy trzymające władzę” i wynikające z tego odrębne wątki powieściowe.
    Mnie samej najbardziej realna wydaje się wersja kompozytowa to jest z jednej strony mienie tematu w dupie przez kolejne rządy, ponieważ ani pacjenci, ani tym bardziej embriony nie zajadą na obiekt na Wiejskiej blokować wejścia. Tym bardziej nie zakłócą ciągłości dostaw energii.
    Z drugiej strony spora bierność pacjentów (sprawy rzadko trafiają do sądów, z reguły kończą się na niezadowoleniu prywatnym, nieliczni dogadują się z ośrodkami, co też odzwierciedla ogólną pasywność pacjencką w Polsce). Z trzeciej strony: Kościół nie chce oddać pola i rządu dusz, albo będzie po naszemu, albo wcale. Zwłaszcza, że in vitro w moim poczuciu Kościołowi zasadniczo zwisa i jest o wiele wdzięczniejsze jako straszak niż jako zamknięty temat: gdyby temat in vitro się prawnie zamknął stałby się polityczny, a nie symboliczny. Zdecydowanie lepiej się sprawdza w polityce kościelnej zarządzanie tematami symbolicznymi niż politycznymi, ta druga strategia jest ryzykowna i obecnie zawłaszczona przez wątki smoleńskie.
    Z czwartej- dezinformacja polityków. Najlepszy dostęp do nich mają lekarze będący często autorami opowieści z zielonego lasu, nierzadko słyszałam slogan „lepszy brak prawa niż brak wolności” powtarzany dość bezrefleksyjnie przez polityków w przekonaniu, że to jest właśnie pacjencka perspektywa (nie jest, w każdym razie nie moja). No i z piątej strony kwestie biznesowe, ale to też dość złożone, bo największym wrogiem dużej kliniki X nie jest minister Gowin, a partacka klinika Y. Niestety nie wszyscy lekarze to rozumieją, powiedziałabym wręcz że mniejszość.

    I tak można by jeszcze długo.

  5. Nie rozumiem kłótni o to, czy „można” czy „nie można’ handlować embrionami. Teza „można” jest łatwo falsyfikowalna: wystarczy wskazać, jakiej sankcji prawnej podlega ten, kto handluje. Jeżeli takiej sankcji nie ma, to „można” (skoro wszystko co nie zakazane jest dozwolone).
    Abstrahując od poglądów Gowina początek wpisu to ustawianie stracha na wróble: „W jaki sposób legalizacja małżeństw jednopłciowych rzutuje na postawy pracodawców wobec kobiety w ciąży?”. Przecież z wypowiedzi Gowina wyraźnie wynika, że rząd mając ograniczone moce przerobowe, zajmuje się jakimś problemem kosztem innych problemów, którymi się akurat nie zajmuje. Jakaś logika w tym jest…
    P.S. Gowin to oczywiście wykwit średniowiecza. Może należałoby się zastanowić, jak to się stało, że „debata publiczna” jest dziś prowadzona na warunkach różnych gowinów.

  6. @poziomka:
    Wydaje mi się, że nie ustawiam stracha na wróble, cytując słowa Gowina jako przykład fałszywej opozycji, bowiem Gowin sam z siebie nie deklaruje, że zająłby się – on albo rząd – pożytecznie poprawianiem sytuacji kobiet na rynku pracy, ale zarobiony jest okropnie sprawą związków. Słusznie nie deklaruje, bo nie jest zarobiony i nie wyrażał dotąd zainteresowania. On mówi o jakichś abstrakcyjnych politykach i nad czym powinni pracować, i co jest problemem a co nie jest (w jego arbitralnej i z nosa wyjętej opinii). Gowin usiłuje odpowiedzialność za fatalną sytuację na rynku pracy zepchnąć z klasy politycznej/ustawodawcy na środowisko LGBT jako strasznego dziwa, które tumani i przeraża.

    @a.:
    Przepraszam, twój komentarz wpadł w nieznanych okolicznościach do spamołapu i tam czekał, dopiero go wyjęłam.
    Przepraszam za Akismeta, rozbisurmanił się paskudnie.
    Merytorycznie nic nie dodam do Twoich uwag, mogę tylko podziękować, że edukujesz na moim blogu. Swoją drogą, dlaczego całej publicznej pyskusji na temat zarodków, in vitro i moralnej panice w mediach nie towarzyszy porządna, uczciwa kampania informacyjna, wyjaśniająca ab ovo (pun intended) czym się różni niepłodność od bezpłodności, na czym polegają podstawowe techniki wspomagania rozrodu, które czemu i dla kogo, oraz o co toczy się naprawdę spór prawny i katolicko-moralnościowy. Myślę, że wiele demonów z kruchty wróciłoby na swoje miejsce, gdyby publiczność dowiedziała się, że awantura o mrożone dzieci nie dotyczy niemowląt (sprawdzić, czy nie Lubawa), a tworów kilkukomórkowych.

  7. @naima
    Oczywiście, że zajęcie się prawami homoseksualistów w żaden sposób nie poprawia ani nie pogarsza sytuacji kobiet na „rynku pracy”. Tak jak zgoda na małżeństwa osób tej samej płci nie zagraża małżeństwu Gowina (chyba, że jego połowica wyszła za niego tylko dlatego, że nie mogła poślubić koleżanki, będącej jej prawdziwą miłością, bo chyba taką obsesję trzeba mięć, żeby takie tezy głosić).
    Chodziło mi raczej o to, że problemem jest to, że ktoś taki jak Gowin w 2013 roku jest w Polsce ministrem sprawiedliwości i jego wynurzenia są traktowane poważnie i szeroko dyskutowane. (Podobnie jak pomysły Antoniego z PiSu.) Pokazując, że przeciwstawianie kobiet gejom jest fałszywe, pozwalasz sobie nadać temat dyskusji. Przeciwstawianie jednych drugim jest normalnym zabiegiem rządów w tym kraju. Dyskutując z Gowinem o jego poglądach – tracisz czas. Gdyby w tym kraju był jakiś dziennikarz potrafiący pytać (a przecież a ni Ty ani ja okazji do pytania Gowina mieć nie będziemy), to powinien go spytać o to, kto doprowadził do takiej a nie innej pozycji pracownika na rynku pracy i jak rzad się tymi sprawami zajmuje (skoro zajmując się nimi nie ma czasu na pierdoły). Bo pan minister odwracając naszą uwagę i zajmując nas jałowymi sporami bezczelnie po prostu kłamie. (Zajmując się „poważnymi sprawami” rząd właśnie dalej pogarsza sytuację pracownika.)
    Nie masz szans przekonać kogoś uważającego, że rząd ma ważniejsze sprawy na głowie niż gejowskie fanaberie. Ale możesz pokazać mu, że rząd jego problemem tez się nie zajmuje, tylko go okłamuje. I w ten sposób pozyskać sojusznika do wali z gowinizmem, albo przynajmniej stracić przeciwnika w walce o swoje.
    Gowinowie napuszczając nas na siebie i stosując taktykę salami doprowadzili do swojej całkowitej hegemoni w dyskusji (narzucając nawet swój słownik – dzieci nienarodzone etc.) i sytuacji, w której obrona statu quo (nie mówiąc już o walce z dyskryminacją) jest nieodpowiedzialna postawą roszczeniową.

  8. To nawet lepiej, że Gowin jest zarobiony przy związkach. Jeśli będzie próbował zrobić cokolwiek w sprawach okołoprokreacyjnych, to byłyby to zmiany na gorsze.

  9. Pingback: Roszczenia, oczekiwania, spirale długów | Naima w sieci

Dodaj komentarz